Impressum / kontakt

Krzysztof Dubiński

Kiz dziadzi? (O poruczniku Witkiewiczu z Zimnickiego Pułku piechoty)

 

anons

Przesyłam strony rosyjskiego czasopisma, w którym pojawił się apel porucznika (E?). I. Witkiewicza o poszukiwaniu człowieka, który mógłby z nim podzielić całą nudę i ciężar jesiennych pozycyjnych dni w Zimnickim piechotnym pułku. Kiz dziadzi? - jak mówił Witkacy, bo to chyba jednak nie on. Co Pan o tym sądzi? – napisał do mnie w mailu prof. Janusz Degler

Anons ukazał się w noworocznym numerze petersburskiego tygodnika „Bесь Мирь” („Cały Świat”) w styczniu 1918 r. „Bесь Мирь” był szanowanym i popularnym pismem kulturalno-literackim, a jego głównym adresatem były nowoczesne rosyjskie kobiety. Pismo wydawała i redagowała energiczna sufrażystka S. Aniczkowa podpisująca się też: Baronessa Taube, członkini postępowego Towarzystwa „Życie i Etyka” i współpracowniczka gazety „Новое Время”. Pozostawiła po sobie ciekawe wspomnienia „Zagadka Lenina” wydane w 1935 r. w Pradze nakładem emigracyjnego stowarzyszenia byłych oficerów carskiej marynarki wojennej.

Czy podpisany pod ogłoszeniem w tygodniku Aniczkowej porucznik Witkiewicz mógł mieć coś wspólnego z naszym Witkacym? Z nazwiskami już tak jest, że zazwyczaj nie dotyczą osób, którym chcielibyśmy je przypisać.

W 1914 r. poszedł z Warszawy na Wielką Wojnę mój dziadek Szczepan Dubiński, wcielony do Wołyńskiego Pułku lejbgwardii, jego dwaj młodsi bracia – Stanisław i Aleksander oraz kuzyn Fryderyk Dubiński. Poszukując śladów ich wojennych losów zebrałem rozmaite informacje o dwudziestu siedmiu Dubińskich w carskiej armii. Byli wśród nich żołnierze, podoficerowie i oficerowie piechoty, był kawalerzysta, artylerzysta, miczman Floty Bałtyckiej, oficer wojsk kolejowych i wojskowy weterynarz. Byli w tej gromadce Polacy, Rosjanie, Żydzi, a nawet jeden Karaim. Po upadku caratu kilku trafiło do Białej Gwardii, kilku przystało do bolszewików, a kilku uciekło z Rosji, gdy tylko było to możliwe. Żaden z tych Dubińskich nie miał nic wspólnego z moim dziadkiem i jego najbliższymi.

Podobnie rzecz się ma z Witkiewiczami. W ostatnich trzech latach, korzystając z zwłaszcza z pomocy rosyjskich forów internetowych skupiających miłośników carskich tradycji wojskowych oraz rekonstruktorów poszczególnych carskich pułków, trafiłem na dziewięciu oficerów Witkiewiczów służących w rosyjskich formacjach w latach 1914 – 1921. Żaden z nich nie miał nic wspólnego z Witkacym.

Ciekawe, że na moją listę najwyraźniej nie trafił porucznik Witkiewicz z Zimnickiego Pułku piechoty. 765 Zimnicki Pułk piechoty został sformowany zimą 1916/1917 r. jako jeden z kilkudziesięciu pułków piechoty czwartej kategorii. To najniższa w carskiej nomenklaturze mobilizacyjnej kategoria oznaczająca w istocie, że pułk nie był w pełni ukompletowany ani pod względem stanu liczebnego żołnierzy, ani obsady etatów oficerskich. Także pod względem wyszkolenia pułk czwartej kategorii pozostawał na samym końcu rankingu jednostek wojskowych.

W praktyce pułki czwartej kategorii miały zerową zdolność bojową, a rosyjski sztab generalny tworzył te szkieletowe jednostki w ramach kreatywnej buchalterii wojskowej, by statystycznie wypełniać nimi jak watą luki na bliskim zapleczu frontu spowodowane wysokimi stratami w oddziałach frontowych pierwszej – jak lejbgwardia – i drugiej kategorii.
Do pułków trzeciej i czwartej kategorii trafiali rekruci wcielani do armii niemal siłą, bez szkolenia wojskowego i jakiegokolwiek przygotowania. Proporcjonalne do możliwości i wyszkolenia żołnierzy były kompetencje oficerów tych pułków. Jak powiadano wówczas  powszechnie w wojskowym slangu, etaty oficerskie obsadzano tam „zupakami i oficerskimi łamagami”.

Żaden z tych kilkudziesięciu pułków niczym szczególnym w ostatniej fazie wojny się nie wyróżnił i nie pozostawił po sobie jakiegoś trwalszego śladu w bojowej tradycji rosyjskiej armii.

Nie wiemy, czy porucznik Witkiewicz z prasowego anonsu był zupakiem i łamagą. Zapewne nie, bo z anonsu wynikało, że szukał nowych przyjaciół, gdyż dawnych utracił podczas wcześniejszego pobytu na froncie. Miał zatem za sobą jakieś frontowe doświadczenia. Z pewnością jednak nie mógł być oficerem lejbgwardii. Tych bowiem do pułków czwartej kategorii nie kierowano.

Ale nawet gdyby któryś z oficerów lejbgwardii, np. porucznik Stanisław Ignacy Witkiewicz z Pawłowskiego Pułku piechoty, jakimś sposobem otrzymał służbowy przydział do pułku piechoty czwartej kategorii to nie opublikowałby anonsu prasowego jako porucznik. W rosyjskiej armii – aż do momentu jej rozwiązania przez bolszewików w 1918 r. - obowiązywała zasada, że oficer należący do korpusu oficerów lejbgwardii (po abdykacji cara – korpusu oficerów gwardii), a przechodzący z pułku gwardyjskiego do zwykłego, armijnego pułku, z urzędu – niejako z automatu – awansował o jeden stopień. Gdyby więc porucznik Witkiewicz z Pawłowskiego Pułku piechoty otrzymał przydział do Zimnickiego Pułku piechoty to równocześnie  stałby się sztabskapitanem i takim stopniem podpisałby prasowy anons.

Witkacy doskonale tę zasadę znał, bo porzucając w listopadzie 1917 r. Pawłowski Pułk i oddając się do dyspozycji Naczelnego Polskiego Komitetu Wojskowego otrzymał dokumenty wystawione właśnie na stopień sztabskapitana, co już po powrocie do Polski przysporzyło mu wielu biurokratycznych kłopotów podczas weryfikacji jego stopnia wojskowego przez Ministerstwo Spraw Wojskowych.

W dokumentacji wojskowej Witkacego i w jego własnych relacjach nie ma najmniejszego śladu po 765 Zimnickim Pułku piechoty. I nie ma najmniejszych powodów, by porucznika Witkiewicza z tego pułku poszukującego prasowym anonsem bratniej duszy dla podzielenia „całej nudy i ciężaru” dni spędzonych na frontowych pozycjach utożsamiać z porucznikiem Witkiewiczem z lejbgwardii Pawłowskiego Pułku. To bez wątpienia zupełnie różne osoby.
           
Krzysztof Dubiński
Warszawa, luty 2015 r.