Impressum / kontakt

Wojciech Sztaba: Wśród lektur - "Wampir" Reymonta

 

Czytam książkę Władysława Reymonta, raczej z zaciekawienia, niż dla przyjemności, żeby się dowiedzieć, jakie historie zajmowały czytelników na początku zeszłego wieku - i myślę oczywiście o Witkacym.
Wydaną w 1911 roku powieść „Wampir” można było wypożyczyć w Czytelni Zakopiańskiej. Wcześniej pod tytułem „We mgłach” drukował ją w odcinkach "Kurjer Warszawski" w latach 1903-1904. Ważne - bo młody Witkiewicz mógł ją czytać przed napisaniem "622 upadków Bunga". Tytułowy wampir, rudowłosa Daisy, to femme fatale, niebezpieczny demon pierwszej klasy, a nawet i w wyższej pozycji, bo "współpracuje" z samym Bafometem, doprowadza do upadku (albo przeciwnie, ratuje od przeciętnej egzystencji) głównego bohatera, Zenona, snującego się po Londynie w lepkiej mgle i w strugach deszczu; horror, gotyk, satanizm - bardzo w stylu "Là-bas" Huysmansa. Daisy steruje dramatyczną narracją powieści, podobnie jak Akne w powieści Witkacego, też rudowłosy demon, która doprowadza do kolejnych upadków Bunga. Demonizm, czarna msza, spirytyzm, seanse z wywoływaniem duchów, wznoszące się pod sufit stoliki, rozdwajające się osobowości, korowody potworów, także teozofia i pani Bławatska. Jest i gość z Kalkuty, Mahatma Guru, pod jego wpływem przyjaciel Zenona skutkiem intensywnej medytacji wpada w obłęd. Są to motywy, które Witkacy, często z ironią, wykorzystywał w swojej twórczości, powiedzieć można, bawił się nimi – jak czarna msza celebrowana w "Nienasyceniu" na scenie teatru Kwintofrona Wieczorowicza, Lord Nevermore w szpitalu wariatów czy literackie próby Bunga z gotycką powieścią. Należał do artystów biorących udział w wędrówce tematów i motywów, przejmował je od innych autorów, modyfikował, podawał dalej. Właściwie od dzieciństwa, od Juweniliów wymyślonych po lekturze dramatów Szekspira.

Jeden temat w powieści Reymonta jest szczególnie interesujący, dotyczy nie samej fabuły, lecz teorii teatru. Zenon jest pisarzem, pracuje nad dramatem, chociaż teatru nienawidzi – „obmierzło mi już plugawe kłamstwo zwane teatrem [...]”. „Mam już dosyć udawań, dosyć takich głupich gestów w próżnię, tych błazeńskich symulacji życia, tych małpich naśladowań [...] (Takiego właśnie teatru nie znosił też i Witkacy). Zenon pisze misterium, marzy mu się powrót do pierwotnego teatru sakralnego, uroczystego, „Nie reformować tego, co już się nie da przerobić, zło należy pozostawić własnemu losowi […] potrzeba stworzyć nowy teatr, teatr-świątynię, poświęconą pięknu. Były niegdyś, w dawnych czasach, u ludów pierwotnych święta wiosny i płodnej jesieni […] świątynia sztuk wszystkich, Apollinowy ołtarz uniesień, hymn niebosiężny barw i marzenia, dźwięków i kształtów, modlitw i wizyj […]”. Program mógł podobać się i Tadeuszowi Micińskiemu, i Witkacemu, który w swoich pismach teoretycznych o teatrze pod pojęcie piękna podstawił Czystą Formę, i zastanawiał się nad możliwością reaktywowania religijnego odbioru teatru: „Czy możliwe jest powstanie, choćby na czas krótki, takiej formy teatru, w której współczesny człowiek mógłby niezależnie od wygasłych mitów i wierzeń tak przeżywać metafizyczne uczucia, jak człowiek dawny przeżywał je w związku z tymi mitami i wierzeniami?” (zob. mój artykuł: Gramatyka ruchów, sprawozdania Tadeusza Micińskiego z Hellerau)

I jeszcze jeden szczegół świadczący o bliskości wizji Zenona z ideami modernistycznej reformy teatralnej: Zenon zamierza swój teatr zrealizować w teatrze marionetek, nie dla dzieci, lecz „dla dorosłych, dla artystów przez artystów”. Czy inspirował się opowiadaniem Henryka Kleista (Über das Marionettentheater / O teatrze marionetek), czy może Reymont przewidział ideę reformatora teatru, Gordona Craig'a? (Actor and the Über-Marionette, 1908). Poza tym: święto wiosny, o którego wskrzeszeniu marzy Zenon, przedstawił w Paryżu w 1913 roku Ballets Russes Diagilewa do muzyki Strawińskiego.

wrzesień 2024

Muzeum Literatury w Warszawie poświęciło powieści Reymonta całą wystawę: Zjawa. Niesamowity Reymont. 29 maja - 24 września 2024. Przedstawiono na niej m.in. „dzieła sztuki, pochodzące z okresu zbliżonego do momentu premiery powieści i komentujące główne jej wątki. Znajdziemy wśród nich obrazy Wojciecha Weissa, Bolesława Nawrockiego, Meli Muter i Jacka Malczewskiego, rzeźby Konstantego Laszczki i Henryka Kunzeka, a także historyczne meble pochodzące z warszawskiego mieszkania Reymonta”. Zabrakło na wystawie wczesnych rysunków Witkacego, „potworów”, bardzo w duchu demonizmu powieści Reymonta, pochodzących z czasów pisania powieści 622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta.
(za szczegółową relację z wystawy dziękuję Tomaszowi Pawlakowi)

 

***

Młodego Witkiewicza mogły zainteresować poniższe fragmenty powieści (cytaty wedle wydania: Władysław St. Reymont, „Wampir”, Warszawa 1911)

(O teatrze)
– Jak to, nie chodzi pan do teatru? – Tak, od pięciu lat nie byłem ani razu. (83)

– Oto po prostu obmierzło mi już plugawe kłamstwo zwane teatrem i przeto znienawidziłem do rdzenia głupstwo, blagę i kramarstwo bezczelnie udające sztukę. Mam już dosyć udawań, dosyć takich głupich gestów w próżnię, tych błazeńskich symulacji życia, tych małpich naśladowań, tych póz na człowieka i tej całej oszalałej z pychy menażerii autorów, aktorów i oklaskującego, pijanego głupotą pospólstwa. (84)

- Nie reformować tego, co się już nie da przerobić, zło należy pozostawić własnemu losowi, niechaj samo się zeżre i zgnije do reszty! Mam w tej chwili tylko teatr na myśli, niechaj taki pozostanie, jaki jest, dla tych, którym jest potrzebny! A dla innych potrzeba stworzyć nowy teatr, teatr-świątynię, poświęconą pięknu. Były niegdyś, w dawnych czasach, u ludów pierwotnych święta wiosny i płodnej jesieni, na które zbierano się społem, by je spędzić weselnie; należałoby wskrzesić takie święta... Wyobrażam sobie jakiś bór prawieczny lub puste, dzikie brzegi morza, z dala od wszelkiej powszedniości, z dala od ciżby i zgiełkliwej farsy życia, i tam, wprost (85) pod niebem, w wiośnianym powietrzu, w zielonych, rozśpiewanych głębiach lasów, na tle odradzającej się przyrody albo w jesieni dni, przesnute pajęczyną, zadumane, blade i święte jak hostie, roztęsknione, w żalne dni opadu rdzawych liści, nad brzegami szafirowego morza, przepasanego tęczą złotego wschodu i krwawego zachodu, tam, na ubitym toku rodnej, świętej ziemi, świątynia sztuk wszystkich, Apollinowy ołtarz uniesień, hymn niebosiężny barw i marzenia, dźwięków i kształtów, modlitw i wizyj, hymn upojenia pięknem nieśmiertelnym, oczyszczający duszę z grzechów zła i brzydoty. Nowy Eleusis dla spragnionych wzruszeń i kontemplacji, nowa, odradzająca się ludzkość, Jeruzalem! Oto moje marzenia! (86)

– Moje marzenie musi pozostać czas jakiś tylko marzeniem, ale tymczasem otwieramy teatr marionetek!
– Teatr marionetek? Ależ jest ich kilka!
– Nasz teatr nie będzie dla dzieci.
– Więc dla kogóż, u Boga, może być teatr marionetek?
– Ten będzie dla dorosłych, dla artystów i przez artystów. (87)

("Potworami" nazywał Witkacy swoje wczesne rysunki)
– Oto zamajaczył korowód płazów i ropuch olbrzymich, wlokąc za sobą na słomianych sznurach rozpięte drzewo krzyżowe i wśród urągowisk i plwań, wśród piekielnego chóru chichotów i naigrawań podarto je w drzazgi, rozdeptano i rzucono pod kopyta posągu.

– Oto gromada potworów nieopowiedzianych, rozwyte stado strachów, wampirów, mar, zjawiła się jakby wylęgła z obłąkanego mózgu, niosąc na wiekach spróchniałych trumien symboliczną białą Hostię i wśród przerażających wrzasków, znieważań i wycia zwialono ją przed Bafometem.

– Oto zaczęły się wychylać na światło jakby wszystkie potwory katedr średniowiecznych, wszystkie larwy pokuszeń i lęków, tające się w duszach świętych, zjawiały się milczące, posępne, niosąc księgi święte, symbole, znamiona, wizerunki, szaty rytualne, zwalając wszystko na jeden stos ogromny; siedem krwawych błyskawic trysnęło z oczu Bafometa, siedem gromów runęło w stos, buchnęły płomienie, a wszystkie zjawy piekielne zawiodły dziki, rozchwiany, okrążający tan. (169)

(Sobowtór – zob. portret wielokrotny Witkacego)
- Zrozumiał, że stał się ten cud upragniony, widział się już bowiem siedzącym na podwiniętych nogach, skupionym i nieruchomym, takim samym i tym samym, we własne oczy patrzał we własną twarz, jakby zwierciadlane odbicie oderwało się i siadło naprzeciw niego… (183)

- Posunął się do siebie o krok jeden i przystanął, tamten również, zajrzeli sobie w oczy i długo, mocno, do najtajniejszych głębin patrzyli z tym uczuciem trwożnego podziwu, z jakim człowiek spogląda w siebie niekiedy, bo nie ma nic bardziej przerażającego nad usuwanie się świadome w przepaście własnego ja.

– I gdzie ja jestem – Spostrzegł nagle wiecznie czuwającą myślą, że cały pokój widzi równocześnie z dwóch przeciwległych sobie punktów, że rozpatruje siebie z dwóch przeciwnych stron... czując się w obu zjawach z jednaką mocą i zupełnością. (184)
(przy tym fragmencie powieści Reymonta myślę o autoportrecie Witkacego z 1910 roku w futrzanej czapce, na tle pokoju o dziwnej perspektywie. (Zob. mój artykuł Malarz i filozof)

styczeń 2025